Znalazłam kiedyś szafeczkę... to było chyba w lutym, albo marcu tego roku. Szafeczka wydawała mi się nawet w dobrym stanie, biała z dużymi kremowymi spękaniami. Ale jak ją przyniosłam do domu i obejżałam ją w świetle dziennymi i pokojowym troche mi mina zrzedła, bo szafeczka była potwornie żółta, żeby to jeszcze po całości żółta, a ona poprostu pożółkła w niektórych miejscach, więc czekało mnie szliowanie... Starałam sie najpierw umyć szafeczkę aceonem, terpentyną, ale i tak było brzydko. Wyszlifowałam, ale tez nie bardzo mocno, bo liczyłam na to że spękania będą widoczne po pomalowaniu. Szafeczka miała być biała z decu, ale coś mnie tak tknęło, że to shabby chic było fajne to może i szafeczkę tak wykonam?
Pomalowałam czarnym, potem białym... zwykłą akrylową biała farba, bo moja, już zresztą końcówka, farby do drewna miała wychodne - czyt. złużył ją mąż... I tak malowałam i malowałam, warstwa za warstwą, dzień po dniu, ciepło było to na dworzu malowałam, spękania nadal widoczne, więc pomyślałam, że dobrze jest. I w końcu stwierdziłam że wystarczy, że to ostatnia warstwa. Na schnięcie wystawiłam na schody, na słońce, bo chciałam jeszcze tego dnia zrobić przecierkę, korzystając z i tak wielkiego bałaganu na stole na tarasie. Zawsze suszyłam na stole pod parasolem. I oczywiście, no bo jakże inaczej... na moją skrzyneczkę zleciały brązowe "cośki" z brzozy... wrrrr.... to ja tą moja skrzyneczke, już suchą, pod kran i staram się delikatnie je powyciągać, a plamki gąbeczką przecierać - wiedziałam, że i tak będe musiała malować jeszcze raz. Ale coś odkryłam - w sumie to banalnie logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy - jak farbę akrylową potraktujesz wodą - to się zmywa. I tak delikatnie, gąbeczką przecierałam mokrą szafeczkę, poszczególne elementy moczyłam bezpośrednio wodą z kranu, chwile odczekałam, przecierałam miejsca które chciałam podkreślić.
Kurcze, jak fajnie wyszło! I bez zabawy z papierem ściernym, przetarte miejsca są ładne, maja miękkie linie, wyglądają bardzo naturalnie. Przymierzałam serwetki, bo może bym tak decu zrobiłą jeszcze na tej szafeczce, właściwie to już stwierdziłam, że nie będę robiła decu, skonsultowałam to z mężem, a on stwierdził, że TA serwetka pasuje i to bardzo. To zrobiłam. Na koniec pomalowałam lakierem, który uzywam do donic, on jest mleczny, a po wyschnięciu nie jest przezroczysty, a lekko żółto-mleczny, taki do paneli drewnianych. Dzięki temu szafeczka nie jest wściekle biała i taka - "widac że malowana", wygląda na starą. Szafeczka dobrze sie spisuje, wreszcie wszytskie klucze sie miesczą, bo stara szafeczka była ciut przy mała i właściewie to jej nie zamykaliśmy.
Oceńcie same jak mi poszło :)
Jakoś w czerwcu pisałam że mi drogę na wsi naprawiają nawierznię, naprawiali, łatali, czasem to nawet kilka metrów na całej szerokości ulicy, połatali. Troche narzekaliśmy, że się kruszą brzegi, że nie ubili dobrze, bo czuć brzegi... Hmmm. Bo to było łatanie przed położeniem nawierzchni. Właśnie kładą. Dziś pewnie będę miała cyrk przed oknami, bo moja ulica już oznakowana. A niech robią, tylko ja w jakąś paranoje popadnę. Słucham, bo coś buczy i tak sobie myślę, czy są drzwi do pralni otwarte i pralka, albo suszarka jest włączona, coś puka, trzeszczy, huczy, nie wiem, czy to przeciąg na górze, czy coś spadło, czy co?! Te dźwięki mnie wykończą :) Żaruję oczywiście, ale fakt, że na tej mojej spokojnej wsi, bez sklepów, poczty, komunikacji miejskiej itp, tyle hałasu na raz i taki ruch na wsi, to się nie zdarza. Przeżyjemy chwilowy brak dojazdu do domu, jakoś się przejdzie, ale za to będziemy mieli ładny asfalt :) He, tu na wsi mamy asfaltowe drogi, kanalizację już wymienioną nawet na nową, satelite i internet w kablu, kable energetyczne pomiędzy słupami w ziemi... w porównaniu z miastem powiatowym w którym mieszkałam w Polsce... nie było takich rarytasów.
Pozdrawiam Was serdecznie i życzę spokojniejszego niż mój, dnia :)
Pomalowałam czarnym, potem białym... zwykłą akrylową biała farba, bo moja, już zresztą końcówka, farby do drewna miała wychodne - czyt. złużył ją mąż... I tak malowałam i malowałam, warstwa za warstwą, dzień po dniu, ciepło było to na dworzu malowałam, spękania nadal widoczne, więc pomyślałam, że dobrze jest. I w końcu stwierdziłam że wystarczy, że to ostatnia warstwa. Na schnięcie wystawiłam na schody, na słońce, bo chciałam jeszcze tego dnia zrobić przecierkę, korzystając z i tak wielkiego bałaganu na stole na tarasie. Zawsze suszyłam na stole pod parasolem. I oczywiście, no bo jakże inaczej... na moją skrzyneczkę zleciały brązowe "cośki" z brzozy... wrrrr.... to ja tą moja skrzyneczke, już suchą, pod kran i staram się delikatnie je powyciągać, a plamki gąbeczką przecierać - wiedziałam, że i tak będe musiała malować jeszcze raz. Ale coś odkryłam - w sumie to banalnie logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy - jak farbę akrylową potraktujesz wodą - to się zmywa. I tak delikatnie, gąbeczką przecierałam mokrą szafeczkę, poszczególne elementy moczyłam bezpośrednio wodą z kranu, chwile odczekałam, przecierałam miejsca które chciałam podkreślić.
Kurcze, jak fajnie wyszło! I bez zabawy z papierem ściernym, przetarte miejsca są ładne, maja miękkie linie, wyglądają bardzo naturalnie. Przymierzałam serwetki, bo może bym tak decu zrobiłą jeszcze na tej szafeczce, właściwie to już stwierdziłam, że nie będę robiła decu, skonsultowałam to z mężem, a on stwierdził, że TA serwetka pasuje i to bardzo. To zrobiłam. Na koniec pomalowałam lakierem, który uzywam do donic, on jest mleczny, a po wyschnięciu nie jest przezroczysty, a lekko żółto-mleczny, taki do paneli drewnianych. Dzięki temu szafeczka nie jest wściekle biała i taka - "widac że malowana", wygląda na starą. Szafeczka dobrze sie spisuje, wreszcie wszytskie klucze sie miesczą, bo stara szafeczka była ciut przy mała i właściewie to jej nie zamykaliśmy.
Oceńcie same jak mi poszło :)
Jakoś w czerwcu pisałam że mi drogę na wsi naprawiają nawierznię, naprawiali, łatali, czasem to nawet kilka metrów na całej szerokości ulicy, połatali. Troche narzekaliśmy, że się kruszą brzegi, że nie ubili dobrze, bo czuć brzegi... Hmmm. Bo to było łatanie przed położeniem nawierzchni. Właśnie kładą. Dziś pewnie będę miała cyrk przed oknami, bo moja ulica już oznakowana. A niech robią, tylko ja w jakąś paranoje popadnę. Słucham, bo coś buczy i tak sobie myślę, czy są drzwi do pralni otwarte i pralka, albo suszarka jest włączona, coś puka, trzeszczy, huczy, nie wiem, czy to przeciąg na górze, czy coś spadło, czy co?! Te dźwięki mnie wykończą :) Żaruję oczywiście, ale fakt, że na tej mojej spokojnej wsi, bez sklepów, poczty, komunikacji miejskiej itp, tyle hałasu na raz i taki ruch na wsi, to się nie zdarza. Przeżyjemy chwilowy brak dojazdu do domu, jakoś się przejdzie, ale za to będziemy mieli ładny asfalt :) He, tu na wsi mamy asfaltowe drogi, kanalizację już wymienioną nawet na nową, satelite i internet w kablu, kable energetyczne pomiędzy słupami w ziemi... w porównaniu z miastem powiatowym w którym mieszkałam w Polsce... nie było takich rarytasów.
Pozdrawiam Was serdecznie i życzę spokojniejszego niż mój, dnia :)
Świetnie ją oporządziłaś. Piękny motyw kwiatowy. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń