Dzisiaj napisze trochę o tym gdzie byłam i co się działo przez ostatnie dwa lata. Tak w skrócie oczywiście.
Skończyłam na zmaganiach z dachem. Potem były wakacje. I jakoś tak nagle zrobiła się jesień. Na ferie jesienne małżonek przywiózł mi teściów na tydzień. Było... I wystarczy. "A co to?", "Pierogi ruskie ", "A z czym w środku?" To pytania Teściowej, tylko że ona jest kucharką z zawodu... Więc no...
Dni mijały, były święta i w lutym zaczęłam druga pracę. Tym razem rano. Więc pracuje rano i popołudniu a czasem nawet cały dzień. Wielkanoc i wiosna się zaczęła. W 2015 roku pierwszy raz wykupiliśmy bilety na cały sezon do parku rozrywki Djurs sommerland. Bawiliśmy się tam o tak:
.
Wszystkie te zdjęcia są co prawda z tego roku, ale wszystkie poprzednie zdjęcia już są wywołane i nie mam ich na telefonie. A atrakcje te same, więc zdjęcia właściwie aktualne. Jedna z tych atrakcji mnie pokonała. Wstałam w pewna czerwcową sobote i stwierdziłam że jakaś ledwo żywa jestem, zmęczona, nie wyspana, czułam napięcie w karku. Pojechaliśmy jednak do sommerlandu. Na pierwszej kolejce, takiej wcale nie najstraszniejszej!, co tydzień wcześniej zrobiłam z Jędrkiem dwie rundki pod rząd bo nie było kolejki, - poczułam że strasznie mi głową lata i nie mogę jej utrzymać stabilnie. Jakby.. mózg obijałmi się w czaszce. Głowa bolała mnie tego dnia strasznie, następne dni to ja nie tylko głową ale i kark. Pomęczyłam się do środy i poszłam do lekarza. Z karkiem to miałam "smagnięcie biczem" i wstrząs mózgu. A ja myślałam że w sobotę to wymiotowalam z bólu głowy... I takim sposobem zafundowalam sobie trzy tygodnie leżenia i odpoczywania. Podczas tego leżenia zastanawiałam się jak ja wolę wrócę do normalnego życia- przecież jak rusze to na drugi dzień dostanę takich zakwasy że nie wiem! Ale co? Ćwiczenia? Przecież nawet na spacery nie mogłam chodzić. I tak za lekkim naprowadzeniem przez moja mame - fizjoterapeutke trafiłam na jogę. Uwielbiam to! To już ponad rok. I jak się tak powyginam albo ułożenie w jakiejś kosmicznej pozycji to tak przyjemnie mi że nie wiem! Początki były ciężkie ale z czasem właściwie z dnia na dzień zauważyłam postępy, nagle potrafiłam dotknąć dłońmi podłogi czy dłużej utrzymać się w pozycji. Niestety wiele pozycji jest dla mnie nie do wykonania - między innymi przez te 80G z przodu co powoduje że czasem nie sięgam... Bo albo głową na podłodze albo tyłek na piętach... A powinno być i to i to.
Tu za 30 zł miesięcznie można ćwiczyć nie ruszając się z domu.
Wracając do tematu, po rekonwalescencji były wakacje, i jakoś tak opadłam z sił.
Byłam strasznie rozdrażniona, denerwowałam się, w nocy nie mogłam spać, pociłam się strasznie- nawet pościel w nocy zmieniałam. Jak kładłam się spać o 9 wieczorem to już od 2-3 zero snu. A jak kładłam się spać późno to nie mogłam zasnąć. W dzień ledwo żyłam. Nogi się podesłać mną uginały a oczy zamykały. Potem to już nie mogłam spać ze zmeczenia chyba. Nogi bolały, wręcz pulsowały. Nic tylko menopauza! Poszłam do lekarza, myślałam że dostanę tabletki na sen i już. Ale nie. Menopauza, no cóż... mało prawdopodobne bo młoda jestem ale się zdarza. Pobrał mi krew... 6 fiolek i przebadany ja na wszystko co mógł zaznaczyć w programie. Wyniki to 3 kartki A4. . Wszystko w normie, oprócz jednego parametru. Witamina B12. I to wszystko przez nią. To witamina z czerwonego mięsa, bardzo jej dużo w wątróbce np. Ja mięsa jem mało. A jak już to drób. I raczej to dlatego że po czerwonym mięsie czuje się porostu źle, ciężko i nawet jakoś mdło, niż z jakiś przekonań. Niestety lekarz stwierdził że mój niedobór to nie wynik złej diety - bo reszta jest ok, ale że mój organizm n9e wytwarza enzymu potrzebnego do wchłaniania się witaminy B12. Czy jakoś tak. A że niedobór duży, bo norm zaczyna się od 200 a ja miałam 101... to od roku jestem na zastrzykach. Najpierw co tydzień a teraz co 3 miesiące. I czuje się o niebo lepiej. Podsumowując- sprawdźmy sobie krew. Pomiedzy zastrzykami na ferie jesienne przyjechała do nas moja mama. Było trochę głośniej niż zwykle. Moja mama jest trochę głośna osoba. Ale najbardziej jej się podobało jak ja zabraliśmy do parku rozrywki- zadowolona była choć nie raz wyglądała kiepsko.
I jak z bicza strzelił przyszły święta i odwiedził nas mój brat że swoją dziewczyną. Było naprawdę super. Fantastycznie spędziliśmy ten czas. Miło, a za razem smutno mi się zrobiło kiedy w dzień wyjazdu Natalia powiedziała do Bartka, że głupotę zrobili kupując bilety powrotny przed sylwestrem i nie zaplanowali dłuższego pobytu u nas. No szkoda. Następnym razem przyjadą na dłużej.
I tak nastała wiosna. Zakupiłam sobie kijki do Nordic Walking - moja mama bardzo zachwala sobie kijkowanie, a że ja bardzo lubię chodzić a tak bez niczego, nawet bez psa, to co chwila ktoś chciał mnie podwieźć... , to skusiłam się na nie. Nie żałuję, bardzo fajnie się z nimi chodzi - przede wszystkim trzymam tępo, a to u mnie zawsze był problem. Bywały takie tygodnie kiedy chodziłam 5 razy w tygodniu po 5-7 km. Czasem robiłam tak że w ostatniej chwili w przepływie radości wskakiwałam do męża do samochodu i podrzucał mnie do pracy, a z powrotem- nie ma rady. Trzeba iść. 7 km. Dla zdrowia a co! Czasem na spacery brałam dzieciaki.
Jakoś jeszcze przed Wielkanocą miałam małą przygodę z wiatrem. Otóż otwierając drzwi wiatr zawitał a ja razem z drzwiami polecialam... Tak ładnie że upadłam na dwa kolana. Z większym naciskiem na prawe. Po dziś dzień nie mam dobrego czucia gdy się podrapie po kolanach i na prawym wciąż mam trzy kreseczki odbite od desek... I mam krew w kolanach. Czasem bolą. Jak dziś naprzyklad... Bo wchodziłem na stołek żeby pozawieszać lampki... Najgorsze są schody jak za dużo pochodzę to bolą.
Ale co tam narzekać bede. Mogło być gorzej. W 2015 byliśmy w Polsce dwa razy. Raz na Komunii mojego Chrześniaka Adasia. Drugi raz to typowo wakacje. Udało nam się pojechać do Biskupina.
Natomiast do Nas na wakacje przyjechała męża siostra z rodziną. Pozwiedzaliśmy trochę. Udało nam się wkoncu pojechać do Gamel Estrup - piękny zamek - muzeum, w którym można zwiedzić dom w którym mieszkali Polacy pracujący w gospodarstwie przy zamku.
I tak jakoś przyszła jesień. Kupiliśmy sobie kota. Ja chciałam porostu kota. Tatuś stwierdził że mój że jak nie chcemy psa to chociaż dużego kota. Poradziłam się koleżanki weterynarza i wybór padł na rasę Maine coon. I tak od września mamy kota.
Skończyło mi się Candy Crash. Grałam i jak dochodziłam do końca (z tym że to moje granie to bez wspomagaczy- nie kupuje bonusów i nie dostaje żyć z fb) to sobie postanowiłam że jak skończę to wrócę na bloga. I skończyły mi się poziomy... Pojawił się co prawda nowy ale to kwestia kilku przerw w pracy - bo ja sama mam przerwy przed wszystkimi albo po, i trzeba czymś zająć ręce. To do bloga wrócę- tak postanowiłam i tak jest.
Wszystko chyba wyjaśniłam. Tak to było.
A co będzie? Nie wiem, czasu brak. A pisanie postów opierając się o lodówkę w trakcie gotowania czy pieczenia - jak teraz jest trochę nie wygodne...
Zobaczymy. Trzymajcie kciuki.
Pa!