Translate

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Denmark. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Denmark. Pokaż wszystkie posty

05 grudnia 2016

Nissebog - trochę świątecznych inspiracji.


Dzisiaj bedzie inspirująco.
Oto duńska gazetka "Nissebogen"- Nisse to takie skrzaty, stworzenia świąteczne.
Opisów nie publikuje bo i tak nie przetłumacze ich - ja nawet po polsku nie kumam opisów- wolę schematy. Chyba że ktoś jest zainteresowany, to służę dokładnieszymi zdjęciami.

ogrzewacze na jajka
ogrzewacze na butelkę 


W ostatnią sobotę mieliśmy takie piękne niebo o zachodzie słońca. 


Właśnie odkryłam że nie ma już albumów Picasa!? To gdzie teraz można znaleźć fajne wzory? Teraz np szukam serwetki świątecznej w kształcie gwiazdy - ma ktoś może coś takiego albo gdzie szukać? Przerażona jestem że straciłam bezpowrotnie dostęp do bazy wzorów.
Tu zawsze mogłam liczyć na Waszą pomoc - mam nadzieję że i tym razem pomożecie.
Miłego wieczoru Wam życzę!

01 grudnia 2016

Gdzie byłam jak mnie nie było.

Dzisiaj napisze trochę o tym gdzie byłam i co się działo przez ostatnie dwa lata. Tak w skrócie oczywiście.
Skończyłam na zmaganiach z dachem. Potem były wakacje. I jakoś tak nagle zrobiła się jesień. Na ferie jesienne małżonek przywiózł mi teściów na tydzień. Było... I wystarczy. "A co to?", "Pierogi ruskie ", "A z czym w środku?" To pytania Teściowej, tylko że ona jest kucharką z zawodu... Więc no...
Dni mijały, były święta i w lutym zaczęłam druga pracę.  Tym razem rano. Więc pracuje rano i popołudniu a czasem nawet cały dzień. Wielkanoc i wiosna się zaczęła. W 2015 roku pierwszy raz wykupiliśmy bilety na cały sezon do parku rozrywki Djurs sommerland. Bawiliśmy się tam o tak:
.

Wszystkie te zdjęcia są co prawda z tego roku, ale wszystkie poprzednie zdjęcia już są wywołane i nie mam ich na telefonie. A atrakcje te same, więc zdjęcia właściwie aktualne. Jedna z tych atrakcji mnie pokonała. Wstałam w pewna czerwcową sobote i stwierdziłam że jakaś ledwo żywa jestem, zmęczona, nie wyspana, czułam napięcie w karku. Pojechaliśmy jednak do sommerlandu. Na pierwszej kolejce, takiej  wcale nie najstraszniejszej!, co tydzień wcześniej zrobiłam z Jędrkiem  dwie rundki pod rząd bo nie było kolejki, - poczułam że strasznie mi głową lata i nie mogę jej utrzymać stabilnie. Jakby..  mózg obijałmi się w czaszce. Głowa bolała mnie tego dnia strasznie, następne dni to ja nie tylko głową ale i kark. Pomęczyłam się do środy i poszłam do lekarza.  Z karkiem to miałam "smagnięcie biczem" i wstrząs mózgu. A ja myślałam że w sobotę to wymiotowalam z bólu głowy... I takim sposobem zafundowalam sobie trzy tygodnie leżenia i odpoczywania. Podczas tego leżenia zastanawiałam się jak ja wolę wrócę do normalnego życia- przecież jak rusze to na drugi dzień dostanę takich zakwasy że nie wiem! Ale co? Ćwiczenia? Przecież nawet na spacery nie mogłam chodzić.  I tak za lekkim naprowadzeniem przez moja mame - fizjoterapeutke trafiłam na jogę.  Uwielbiam to! To już ponad rok. I jak się tak powyginam albo ułożenie w jakiejś kosmicznej pozycji to tak przyjemnie mi że nie wiem! Początki były ciężkie ale z czasem właściwie z dnia na dzień zauważyłam postępy, nagle potrafiłam dotknąć dłońmi podłogi czy dłużej utrzymać się w pozycji. Niestety wiele pozycji jest dla mnie nie do wykonania - między innymi przez te 80G z przodu co powoduje że czasem nie sięgam... Bo albo głową na podłodze albo tyłek na piętach... A powinno być i to i to.
Polecam Wam Studio Portal Yogi
Tu za 30 zł miesięcznie można ćwiczyć nie ruszając się z domu. 
Wracając do tematu, po rekonwalescencji były wakacje, i jakoś tak opadłam z sił.
Byłam strasznie rozdrażniona, denerwowałam się, w nocy nie mogłam spać, pociłam się strasznie- nawet pościel w nocy zmieniałam. Jak kładłam się spać o 9 wieczorem to już od 2-3 zero snu. A jak kładłam się spać późno to nie mogłam zasnąć.  W dzień ledwo żyłam.  Nogi się podesłać mną uginały a oczy zamykały. Potem to już nie mogłam spać ze zmeczenia chyba. Nogi bolały, wręcz pulsowały. Nic tylko menopauza! Poszłam do lekarza, myślałam że dostanę tabletki na sen i już. Ale nie. Menopauza, no cóż... mało prawdopodobne bo młoda jestem ale się zdarza. Pobrał mi krew... 6 fiolek i przebadany ja na wszystko co mógł zaznaczyć w programie. Wyniki to 3 kartki A4. .  Wszystko w normie, oprócz jednego parametru. Witamina B12. I to wszystko przez nią.  To witamina z czerwonego mięsa, bardzo jej dużo w wątróbce np. Ja mięsa jem mało. A jak już to drób.  I raczej to dlatego że po czerwonym mięsie czuje się porostu źle, ciężko i nawet jakoś mdło, niż z jakiś przekonań. Niestety lekarz stwierdził że mój niedobór to nie wynik złej diety - bo reszta jest ok, ale że mój organizm n9e wytwarza enzymu potrzebnego do wchłaniania się witaminy B12. Czy jakoś tak. A że niedobór duży, bo norm zaczyna się od 200 a ja miałam 101... to od roku jestem na zastrzykach. Najpierw co tydzień a teraz co 3 miesiące.  I czuje się o niebo lepiej. Podsumowując- sprawdźmy sobie krew. Pomiedzy zastrzykami na ferie jesienne przyjechała do nas moja mama. Było trochę głośniej niż zwykle. Moja mama jest trochę głośna osoba. Ale najbardziej jej się podobało jak ja zabraliśmy do parku rozrywki- zadowolona była choć nie raz wyglądała kiepsko.
I jak z bicza strzelił przyszły święta i odwiedził nas mój brat że swoją dziewczyną. Było naprawdę super. Fantastycznie spędziliśmy ten czas. Miło, a za razem smutno mi się zrobiło kiedy w dzień wyjazdu Natalia powiedziała do Bartka, że głupotę zrobili kupując bilety powrotny przed sylwestrem i nie zaplanowali dłuższego pobytu u nas. No szkoda. Następnym razem przyjadą na dłużej.
I tak nastała wiosna. Zakupiłam sobie kijki do Nordic Walking - moja mama bardzo zachwala sobie kijkowanie, a że ja bardzo lubię chodzić a tak bez niczego, nawet bez psa, to co chwila ktoś chciał mnie podwieźć... , to skusiłam się na nie. Nie żałuję, bardzo fajnie się z nimi chodzi - przede wszystkim trzymam tępo, a to u mnie zawsze był problem. Bywały takie tygodnie kiedy chodziłam 5 razy w tygodniu po 5-7 km. Czasem robiłam tak że w ostatniej chwili w przepływie radości wskakiwałam do męża do samochodu i podrzucał mnie do pracy, a z powrotem- nie ma rady. Trzeba iść.  7 km. Dla zdrowia a co! Czasem na spacery brałam dzieciaki.
Jakoś jeszcze przed Wielkanocą miałam małą przygodę z wiatrem. Otóż otwierając drzwi wiatr zawitał a ja razem z drzwiami polecialam... Tak ładnie że upadłam na dwa kolana. Z większym naciskiem na prawe. Po dziś dzień nie mam dobrego czucia gdy się podrapie po kolanach i na prawym wciąż mam trzy kreseczki odbite od desek... I mam krew w kolanach. Czasem bolą. Jak dziś naprzyklad... Bo wchodziłem na stołek żeby pozawieszać lampki... Najgorsze są schody jak za dużo pochodzę to bolą.  
Ale co tam narzekać bede. Mogło być gorzej. W 2015 byliśmy w Polsce dwa razy. Raz na Komunii mojego Chrześniaka Adasia. Drugi raz to typowo wakacje. Udało nam się pojechać do Biskupina. 
Natomiast do Nas na wakacje przyjechała męża siostra z rodziną.  Pozwiedzaliśmy trochę.  Udało nam się wkoncu pojechać do Gamel Estrup - piękny zamek - muzeum, w którym można zwiedzić dom w którym mieszkali Polacy pracujący w gospodarstwie przy zamku.


I tak jakoś przyszła jesień. Kupiliśmy sobie kota. Ja chciałam porostu kota. Tatuś stwierdził że mój że jak nie chcemy psa to chociaż dużego kota. Poradziłam się koleżanki weterynarza i wybór padł na rasę Maine coon. I tak od września mamy kota.

 Skończyło mi się Candy Crash.  Grałam i jak dochodziłam do końca  (z tym że to moje granie to bez wspomagaczy- nie kupuje bonusów i nie dostaje żyć z fb) to sobie postanowiłam że jak skończę to wrócę na bloga. I skończyły mi się poziomy... Pojawił się co prawda nowy ale to kwestia kilku przerw w pracy - bo ja sama mam przerwy przed wszystkimi albo po, i trzeba czymś zająć ręce. To do bloga wrócę- tak postanowiłam i tak jest.
Wszystko chyba wyjaśniłam. Tak to było.  
A co będzie? Nie wiem, czasu brak. A pisanie postów  opierając się o lodówkę w trakcie gotowania czy pieczenia  - jak teraz jest trochę nie wygodne...
Zobaczymy. Trzymajcie kciuki.
Pa!


05 maja 2014

Kopenhaga w 15 min.

Ostatnio byliśmy w Kopenhadze. Nie planowaliśmy zwiedzania, miała to być krótka wizyta w celach paszportowych. Jak krotka wizyta to zminimalizowaliśmy czas podróży z ok 5 godz w jedną stronę do 3 godz. Mieliśmy dwie możliwości: albo jechać lądem, przez wyspy i długie mosty, co się dyndają jak wieje... (ten najdłuższy ma 110 km), albo zapakować się na prom. Pewnie że fajnie jechać sobie i zwiedzać, ale jeszcze to nie ma sensu, dzieci są za małe, z takiej wycieczki nie zapamiętają zbyt wiele, a że w ambasadzie mieliśmy być na umówioną godzinę to woleliśmy nie ryzykować. I tak podróż wyglądała tak: godzinka podróży na prom, godzina z kawałkiem na promie i godzinka do Kopenhagi. 
Zdjęcia z tej części wyprawy:

Dzieciom na promie się podobało, czasem było czuć lekkie bujanie, rano trochę wiało, ale Julia już zaznaczyła, że więcej nie będzie sikała na promie :)
Po załatwieniu tego co trzeba było ogarnęliśmy na szybko mapę, sprawdziliśmy jak stoimy z czasem, bo prom powrotny tez zamówiony na określoną godzinę. Okazało się że słynna Mała Syrenka, jest rzut kamieniem od nas, to nawet się nie zastanawialiśmy i w samochód - 5 min i byliśmy u Syrenki, stamtąd przeszliśmy się kawałek i tyle ile się dało tyle zwiedziliśmy. Spacer zajął nam 15 min, jakbyśmy mieli jeszcze 15 min to byśmy doszli pod pałac duńskiej królowej. Powrót do samochodu, wyjazd z Kopenhagi - przez samo centrum, bo tak idzie trasa, to jeszcze co nie co widzieliśmy, a nawet przejeżdżaliśmy obok pałacu, ale niestety go przegapiliśmy... Wyjazd z centrum Kopenhagi poza miasto na autostradę, w piątek o godzinie 15... ok 15 min... tam był mniejszy ruch niż w moim rodzinnym mieście powiatowym w powszedni dzień przed Biedronką! Kopenhaga ładne miasteczko, takie jakieś... małe i przytulne :)
I zdjęcia tego co mi się udało uchwycić:
 Mała Syrenka - właśnie przechodziła konserwację, stąd te zapory.
 Katedra - zdjęcie robione z samochodu




 A jak strasznie słońce świeciło! Ledwo wytrzymaliśmy przy robieniu zdjęć:)
A to biuro nad ulicą :)
W drodze powrotnej na promie było fajniej, bo było cieplej i można było wyjść na zewnątrz. 

I to już wszystko, wyprawa krótka, ale co tam :) Dzieciom się podobało, a my nie byliśmy zmęczeni.
Koniec wycieczki, koniec posta :)
Nie wiem kiedy będzie następny post, bo nie wiem kiedy będę miała coś do pokazania. Wreszcie skończyłam chustę, ale nie chce mi się jej napinać - muszę od niej odpocząć :) Robię sukienkę, wybrnęłam z problemu z początkiem (zrobiłam francuza) i trochę jeszcze to potrwa zanim będę miała co pokazać. A oprócz tego co na drutach to robimy coś z dziećmi - coś dużego co wymaga klejenia wielkich powierzchni, wycinania, obklejania, łączenia elementów... a potem malowanie... i malowanie... i malowanie :) To też potrwa i to długo :)
Dziękuje Wam za chwilę spędzoną ze mną i do następnego razu!
Życzę miłego dnia :) Pozdrawiam!!!

02 stycznia 2014

Poświateczne wspomnienia.

Witam wszystkich serdecznie w Nowym Roku. W tym miejscu życzę Wam zdrowia, szczęścia, miłości, radości i wielu robótkowych projektów (plus kilka godzin  dziennie ekstra na dzierganie - rozszerzmy dobę do 30 godzin :)). 

Ja święta spędziłam rodzinnie i leniwie - czyli robótkowo z jak najmniejszą ilością domowych obowiązków :) Co prawda dziś tylko Julia pojechała do szkoły, a moje chłopaki jeszcze leniuchują i mają ferie, ale ja już mam dosyć spania i też już skończyłam ferie, wstając o normalnej godzinie :)
Chce Wam dziś pokazać moją choinkę. Nie umiem robić zdjęć włączonej choince. A wyłączona wychodzi ciemno. W tym roku z racji, że akwarium zajęło miejsce choinki, to choinke postwiliśmy w drzwiach do pokoju z zabawkami, zwanego "bawialnią". Za choinka znalazła się lampa i przez to chyba te zdjęcia wychodziły tak strasznie.








Nie wiem czy zauważyłyście, co wisi pod sufitem? To długaśny łańcuch, który zrobiły moje Dzieciaczki :) A sobie wymyśliłam, żeby mi nie przeszkadzali podczas przygotowań przedświątecznych, że dam im papier pocięty w paseczki, klej i będą kleić łańcuch. I tak kleili i kleili, nawet ich to wciągnęło :) 
Pomiędzy Świętami a Nowym Rokiem odwiedziliśmy Regnskov w Randers, czyli las deszczowy :) Trzeba było się ruszyć trochę :) I stwierdziłam, że moje dzieci są wybitnie porąbane. Tak, porąbane, no bo ich zachowanie czasem nawet nie pasuje do norm zachowań. Otóż uczestniczylismy w pokazie zwierząt.
Julia, Granek i Jędrek ochoczo głaskali takiego węża:
ktorego ogon ładnie zawijał się na ich rączkach...
I małego krokodyla głaskali, nawet przyglądali się z bliska jego zębom... a wiedza, że krokodyl potrafi i zranic i zabić, bo programy o zwięrzątkach to u nas bardzo często.

 O i pytona przynieśli, to tez pogłaskali i nawet ogon podnosili, żeby sprawdzić jaki ciężki jest.
 Ale jak tylko na pokazie pojawił się ten ptak:
Przyszedł, bo on w naturze zjada małe węże :), Julia była twarda, została na miejscu, choć przerażenie miała w oczach, ale i Franek i Jędrek uciekli przed ptakiem i zaiesili się na moich nogach... Nie bali się ani węży, ani krokodyla, a przestraszyli się ptaka, który wygląda jak pluszowa kulka... 
Czy to normalne? Chyba im się coś poprzestawiało...
To wszystko na dziś. Zmykam, bo już sie pierwsze pranie zrobiło,  a kilka ich dziś mam do zrobienia :)
Dziękuję za życzenia świateczne, jakie od Was dostałam.
Pozdrawiam serdecznie!!!

20 sierpnia 2013

Muszelkowy post - czyli jakie muszle skrywa nasz Bałtyk i co można zrobić z muszelek.

Kolejny powakacyjny post (choć pogoda i nastroje nadal całkiem wakacyjne). Pokażę Wam dziś muszelki, takie zwykłe z Bałtyku, dokładniej z cieśniny Kattegat, skąd blisko do Morza Północnego. Jak już jesteśmy przy Morzu Północnym, to mam nadzieję, że w przyszłym roku uda nam się wybrać do miejscowości Skagen, jest to najbardziej wysunięty na północ  cypelek Danii, gdzie można ujżeć niesamowite zjawisko połączenia ciepłych wód Bałtyku z zimnymi wodami Morza Północnego. Dla ciekawych tego zjawiska polecam wpisać sobie w Google Grafika "Skagen" i zobaczycie jak fascynujące to miejsce.

A wracając do muszelek. Najpierw pokażę moją nawiększą dumę i największe zdobycze, które znalazłam pierwszego roku jak przyjechalam do Danii - trzeba trafić na czas pomiędzy dobrym przypływem, a odpływem. Najlepiej się szuka podczas odpływu, plaża powoli się powiększa, morze odchodzi i odkrywa kolejne miejsca z muszelkami - miejsca, czyli sterty, kupy, ogrom! muszelek. Nie raz byłam nad polską częścią Bałtyku, ale nie wiedziałam, że w Bałtyku może być tyle i to takich muszelek!
Przy muszelkach dla porównania świeczka, w rozmiarze zwykłym, małym.
 I takie tez można znaleźć
 Zbiory dokonane, przygotowana jestem na kolejny przypływ weny muszelkowej:)

 I tegoroczne zbiory większych muszelek - ta czarna jest porośnięta jakimiś porostami i znalazła ją Julia.
Jak jesteśmy nad morzem, to wcale nie trzeba się nachodzić, żeby pozbierać trochę muszelek. Siadasz tyłeczkiem na piasku i wystarczy tylko zbierać muszelki wokół siebie. Ja większość muszzelek zbierałam w wodzie, bo tak przyjemnie jest chodzić po wodzie. 
A co robię z muszelkami? A co mi do głowy przyjdzie, naszyjnik muszelkowy pokazywałam już wczoraj, można zrobić wiszące sznury muszelek, wrzucić do szklanego naczynia, rozsypać wokół świeczki... a ja zrobiłam o tak:
wianek wisi na tarasie, chyba potrzebuje większej ilości muszelek i czegoś do towarzystwa, bo wygląda trochę łyso:
 proste sznurki muszelek, na końcach małe dzwoneczki, wiszą pod pawilonem w ogrodzie i przy wietrze ślicznie dzwonią



 I świeczki. Ta jest mojej produkcji, najpierw świeczkę obsmarowałam klejem pcv i całą świeczkę wyturlałam w drobnym piasku również z plaży. Muszelki przyklejałam klejem na gorąco i póki co jakoś się trzyma.
 I z ozdóbkami również morskimi, drewienka, wyschnięte rośliny
 I tu widac drugą świeczkę...
 Ta podoba mi się bardziej - a zrobiła j ą  Julia. 
To wszystko na dziś.
Życzę miłego dnia!
Pa!