Translate

19 grudnia 2012

Tilda Anielica.

Uszyłam ją już jakiś czas temu. Nic specjalnego, wisi sobie teraz  w kuchni i pilnuje pierniczków. Bez lukru jeszcze, uszek i pasztecików też jeszcze nie ma.... masakra kompletna...


A wszystko przez cudowną chorobe, która nas dopadła. Dobrze, że dzieci już wyzdrowiały, to mi pomagają - Julka właśnie powiesiła pranie, nie dużo, bo to tylko to co nie można suszyć w suszarce. Chłopcy wytarli stół, sprzątnęli ze zmywarki, co prawda wszystkie talerzyki i miseczki stoja teraz na blacie, ale chociaż się schylać nie muszę. Nos już ma dosyć kataru, ja raz cała mokra, raz trzęsę się z zimna... Uroczo... a przy mojej normalnej temperaturze ciała 35,8 to przy gorączce 38,5 (to jak 39,3 u normalnego człowieka...) mam jazdy nieziemskie...
Teraz mam tylko jeden problem, pal licho z tymi uszkami, zrobie je w weekend, ale muszę się dostać na pocztę, kartki już mam, to i tak sukces - i tu proszę o fanfary dla mej cudnej organizacji... - ale dwie jeszcz nie wypisane... A tym czasem dostałam ja i Julka karteczkę cudowną od Anstahe i piekna bombke z karteczką od Diany. A ja jak ta głupia... Dobrze, że na klawiaturze można pisać jednym palcem :) A w dzwonieniu i informowaniu, że chorzy jestesmy pomaga mi Julka, bo chwilowo głosu nie mam. 
Kończę narzekanie, kiedyś ozdrowieję, to pokaże co ostatnio zmalowałam. 
Pozdrawiam i zdowia życzę :)