Translate

23 grudnia 2016

Najserdeczniejsze życzenia świąteczne.

Czego Wam życzyć?
 Zdrowia, radości, miłości dla Was i byście dużo miłości dawali innym. Wszystkim razem i każdemu z osobna życzę tego czego najbardziej pragniecie i potrzebujecie. I takich pomysłów na nowe robótki i twory , że słowo kreatywność przejdzie w nowy wymiar - kosmiczny wymiar!
I jeszcze mały prezencik dla Was - taki słodki Mikołajek.

Pozdrawiam Was serdecznie i świątecznie.
 Życzę Wam spokojnych i wesołych Świat.



20 grudnia 2016

Historia pewnej gwiazdy.

Po moim powrocie do blogowego świata, jako jedno z pierwszych miejsc które odwiedziłam były Twoje DIY  - czysty przypadek, ale trafiłam właśnie tam.  Wypatrzyłam sobie - zaraz na początku strony w takich najbardziej popularnych- "mechowe" choinki, które już Wam pokazałam i gwiazdy a'la Ikea. Spodobały mi się, myślałam nawet żeby sobie taką kupić- w co drugim oknie tu wiszą takie - ale w Ikei ich nie znalazłam, a na szukanie po sklepach brakło czasu. Przystąpiłam do dzieła. Pierwsze podejście- szablon narysowalam sama, bo nie chciało mi się uruchamiać drukarki - muszę ją przenośni do do innego pokoju czy kuchni żeby podłączyć  do prądu... Bo tam gdzie stoi na stałe ma tylko stać- gniazdko jest po drugie stronie pokoju i jakoś nie widzą mi się kolejne kilometry kabli na podłodze. I nie poszło mi. Źle wymierzyłam i gwiazda się nie złożyła. Podejście numer dwa - uruchomiłam drukarkę, umęczyłam się z ostatnim ramieniem jak nie wiem co - to pierwsza i ostatnia gwiazda! Wymyśliłam sobie ze będzie złota- wzięłam spray dekoracyjny i pomalowałam. Oj... Marszczy się... Wkurzona na siebie, za karę zaczęłam robić kolejna gwiazdę, nie czekając aż tamta całkowicie wyschnie.  Trzecia wyszła idealnie. A w tym czasie złota wyschła i wcale nie jest tak źle z nią- tylko za ciemna jest jak dla mnie. Myślałam nawet o jakiś lampeczkach do środka - to już nie w tym roku. Ale kto wie?, może za rok?

Pierwsza - biała gwiazda - sfotografowana jest na tle czarnej rolety.
To tyle na dziś. Tworzę właśnie coś świątecznego ale wątpię żebym zdążyła przed Wigilią...
Życzę Wam dobrze wykorzystane go przedświątecznego czasu i nie przemęczajcie się!
Pozdrawiam 

19 grudnia 2016

Świąteczne ściereczki do kuchni.

W tym roku - po dwóch latach obdarowywania bombkami decupażowymi- zatęskniłam za szydełkowymi prezentami. Na bombki czy gwiazdki nie było szans - bo nie mam czasu na lukrowanie, myślałam o serwetkach czy podkładkach pod kubki ale musiałam zmienić ambitne plany w coś znacznie prostszego. A najprostsze są chyba ściereczki do kuchni. Takie co są zawsze pod ręką żeby wytrzeć co się napaskudzi 😀 Ściereczki są z bawełny więc można je prac w 60 st- ja mam takie już od kilku lat i tylko w 60 s je piore. I tu się wymądrze bo się na tym znam i mam papier na to, otóż pranie zaczyna się od 60 st - wtedy możemy zbić nieznaczną ilość bakterii a 90 st właściwie większość- niższe temperatury to tylko usunięcie brudu i odświeżenie tkanin.  Ręczniki, pościel tylko 90 st - przypomnijmy sobie nasze babki i matki jak gotowaly pościel! Podobnie ścierki kuchenne. Takie zmywarki szydelkowe - 60 st. Oczywiście dużo ubrań nie przeżyje 60 st. Ja takich mam niewiele w tygodniu na 5 pralek prania w 60 st mam tylko dwie pralki na 40 st. Oczywiście zdaży się pranie wełniane czy zasłonki - ale to już inna sprawa. Ubrań które nie przeżyją 60 st nie kupuje a jak na czymś co uważam że przeżyje w 60 st jest metka 40 st to i tak piórem w 60. Miałam przyjemność obejrzeć namnażanie się bakterii ma ubraniach, dłoniach czy w łazienkach uwidocznione za pomocą jakiegoś płynu i lampy UV. Wali w dekiel- schiza do końca życia.
Maniakalne opętanie odłóżmy bok - nie bierzcie tego do siebie i pierzcie jak uważacie i wracając do tematu...
Zrobiłam trzy komplety ściereczek na prezenty dla znajomych rodzin. Ledwo zdążyłam...

Wzór to mój własny pomysł.  Kolory oczywiście świąteczne.
I co? To wszystko właściwie.
Odezwę się jeszcze pod koniec tygodnia.
Miłego wieczoru!

13 grudnia 2016

Choinki mchem porośnięte.

Czas do świąt topnieje nieubłaganie, a ja jeszcze nie pokazałam czegoś świątecznego. To nadrabiam zaległości. Stworzyłam trzy takie choineczki:
Pomysł na choinki wypatrzyłam na stronie Twoje DIY. Spodobały mi się, a że takie stożki kiedyś przytargałam do domu (co prawda nie styropianowe a tekturowe), trzy doniczki z zestawu mam, jakieś ozdoby też, to przystąpiłam  do realizacji. Zastanawiałam się tylko gdzie znaleźć ładny mech. Synek przyszedł mi z pomocą i powiedział że on wie gdzie rośnie ładny mech - taki "kulkowy" - w lesie przy szkole gdzie ma szałas. Tylko ile chce tego "mecha" to on mi przywiezie. Ostatecznie wysłałam wszystkich mężczyzn z domu na poszukiwania "mecha". Zebrali równo na trzy choinki. Ale co tam- ważne że są i się nam podobają.
Miałam przyjemność ostatnio pozbyć się 5 fiolek krwi z ciała mego, straszne to dla mnie nie jest, nawet lubię popatrzec😀 A dziś odebrałam wyniki i wszystko jest bardzo dobrze. Począwszy do witamin skończywszy na hormonach i cholesterolu. W tej chwili mam witaminę B12 na poziomie ponad 900 a rok temu było to 100. Ale i tak muszę przyjmować zastrzyki co 3 miesiące. Ale co przetestowałam, to Dvitum - witamina d3 w oleju. Rok temu łykajac jakąś tam zwykła witaminę d3 w grudniu miałam ledwo ponad 50 a w tym roku jest 99. Więc jak ktoś się zastanawia jak witaminę d3 wybrać to polecam Dvitum - to z reklamy z pogodynką.
To już wszystko. Postaram się w tym tygodniu opublikować jeszcze jeden typowo świąteczny post, ale nie mogę obiecać.
Do miłego!
pozdrawiam!



07 grudnia 2016

Malunki węglem.

Dzisiaj mam Wam do pokazania moje Malunki węglem. Brzmi dumnie, wygląda tak sobie ale na ścianie wiszą wszystkie trzy. I będą wisiały bo są moje i mi się podobają.
Zaczęło się od tego że w tym roku postanowiłam zrobić porządek z naszymi zdjęciami i je w końcu... po 10 latach wywołać.  Jakoś tak się nazbierało 5 kg zdjęć... W tych tysiącach zdjęć natrafiłam na sporą ilość "widoczków" - morza, nieba, pola czy lasu z naszej rodzinnej miejscowości. I jakoś tak w mojej głowie zrodził się pomysł żeby ten las był z nami w postaci obrazka na ścianie.  Myślałam nad fototapeta czy dużym formatem zdjęcia, ale to zbyt proste jak dla mnie😀 (tak naprawdę to zapomniałam zamówić a potem było już za późno i jakoś tak wyszło). Malowania się nie podjęłam bo obawiałam się tragedii. Ale węglem - tak troche artystycznie. Gdzie nie wyjdzie tam rozmaże...
Jak wyszło? Oceńcie same!
 To leśna rzeczka Tążyna  - uchodzi do Wisły!, kiedyś to było nawet głębokie kąpielisko tzw " zakole" - gdzie nawet co niektórzy skakali na bańke.
a to taka sobie droga leśna 

I znów rzeczka tym razem fragment gdzie kiedyś była plaża. 


To wszystko dziś.  Nie wiem czy jeszcze się odezwę w tym tygodniu bo czekają mnie urodziny Julii. A do tego jak co roku ja tu sobie planuje co kiedy przed świętami robić a tu nagle wszystko na raz się zwala. Więc z moich zaplanowanych szczegółowo dwóch weekendów zostały tylko dwa dni...  Dobrze że już od czwartku przed świętami mam wolne.
Pozdrawiam serdecznie!!!

05 grudnia 2016

Nissebog - trochę świątecznych inspiracji.


Dzisiaj bedzie inspirująco.
Oto duńska gazetka "Nissebogen"- Nisse to takie skrzaty, stworzenia świąteczne.
Opisów nie publikuje bo i tak nie przetłumacze ich - ja nawet po polsku nie kumam opisów- wolę schematy. Chyba że ktoś jest zainteresowany, to służę dokładnieszymi zdjęciami.

ogrzewacze na jajka
ogrzewacze na butelkę 


W ostatnią sobotę mieliśmy takie piękne niebo o zachodzie słońca. 


Właśnie odkryłam że nie ma już albumów Picasa!? To gdzie teraz można znaleźć fajne wzory? Teraz np szukam serwetki świątecznej w kształcie gwiazdy - ma ktoś może coś takiego albo gdzie szukać? Przerażona jestem że straciłam bezpowrotnie dostęp do bazy wzorów.
Tu zawsze mogłam liczyć na Waszą pomoc - mam nadzieję że i tym razem pomożecie.
Miłego wieczoru Wam życzę!

01 grudnia 2016

Gdzie byłam jak mnie nie było.

Dzisiaj napisze trochę o tym gdzie byłam i co się działo przez ostatnie dwa lata. Tak w skrócie oczywiście.
Skończyłam na zmaganiach z dachem. Potem były wakacje. I jakoś tak nagle zrobiła się jesień. Na ferie jesienne małżonek przywiózł mi teściów na tydzień. Było... I wystarczy. "A co to?", "Pierogi ruskie ", "A z czym w środku?" To pytania Teściowej, tylko że ona jest kucharką z zawodu... Więc no...
Dni mijały, były święta i w lutym zaczęłam druga pracę.  Tym razem rano. Więc pracuje rano i popołudniu a czasem nawet cały dzień. Wielkanoc i wiosna się zaczęła. W 2015 roku pierwszy raz wykupiliśmy bilety na cały sezon do parku rozrywki Djurs sommerland. Bawiliśmy się tam o tak:
.

Wszystkie te zdjęcia są co prawda z tego roku, ale wszystkie poprzednie zdjęcia już są wywołane i nie mam ich na telefonie. A atrakcje te same, więc zdjęcia właściwie aktualne. Jedna z tych atrakcji mnie pokonała. Wstałam w pewna czerwcową sobote i stwierdziłam że jakaś ledwo żywa jestem, zmęczona, nie wyspana, czułam napięcie w karku. Pojechaliśmy jednak do sommerlandu. Na pierwszej kolejce, takiej  wcale nie najstraszniejszej!, co tydzień wcześniej zrobiłam z Jędrkiem  dwie rundki pod rząd bo nie było kolejki, - poczułam że strasznie mi głową lata i nie mogę jej utrzymać stabilnie. Jakby..  mózg obijałmi się w czaszce. Głowa bolała mnie tego dnia strasznie, następne dni to ja nie tylko głową ale i kark. Pomęczyłam się do środy i poszłam do lekarza.  Z karkiem to miałam "smagnięcie biczem" i wstrząs mózgu. A ja myślałam że w sobotę to wymiotowalam z bólu głowy... I takim sposobem zafundowalam sobie trzy tygodnie leżenia i odpoczywania. Podczas tego leżenia zastanawiałam się jak ja wolę wrócę do normalnego życia- przecież jak rusze to na drugi dzień dostanę takich zakwasy że nie wiem! Ale co? Ćwiczenia? Przecież nawet na spacery nie mogłam chodzić.  I tak za lekkim naprowadzeniem przez moja mame - fizjoterapeutke trafiłam na jogę.  Uwielbiam to! To już ponad rok. I jak się tak powyginam albo ułożenie w jakiejś kosmicznej pozycji to tak przyjemnie mi że nie wiem! Początki były ciężkie ale z czasem właściwie z dnia na dzień zauważyłam postępy, nagle potrafiłam dotknąć dłońmi podłogi czy dłużej utrzymać się w pozycji. Niestety wiele pozycji jest dla mnie nie do wykonania - między innymi przez te 80G z przodu co powoduje że czasem nie sięgam... Bo albo głową na podłodze albo tyłek na piętach... A powinno być i to i to.
Polecam Wam Studio Portal Yogi
Tu za 30 zł miesięcznie można ćwiczyć nie ruszając się z domu. 
Wracając do tematu, po rekonwalescencji były wakacje, i jakoś tak opadłam z sił.
Byłam strasznie rozdrażniona, denerwowałam się, w nocy nie mogłam spać, pociłam się strasznie- nawet pościel w nocy zmieniałam. Jak kładłam się spać o 9 wieczorem to już od 2-3 zero snu. A jak kładłam się spać późno to nie mogłam zasnąć.  W dzień ledwo żyłam.  Nogi się podesłać mną uginały a oczy zamykały. Potem to już nie mogłam spać ze zmeczenia chyba. Nogi bolały, wręcz pulsowały. Nic tylko menopauza! Poszłam do lekarza, myślałam że dostanę tabletki na sen i już. Ale nie. Menopauza, no cóż... mało prawdopodobne bo młoda jestem ale się zdarza. Pobrał mi krew... 6 fiolek i przebadany ja na wszystko co mógł zaznaczyć w programie. Wyniki to 3 kartki A4. .  Wszystko w normie, oprócz jednego parametru. Witamina B12. I to wszystko przez nią.  To witamina z czerwonego mięsa, bardzo jej dużo w wątróbce np. Ja mięsa jem mało. A jak już to drób.  I raczej to dlatego że po czerwonym mięsie czuje się porostu źle, ciężko i nawet jakoś mdło, niż z jakiś przekonań. Niestety lekarz stwierdził że mój niedobór to nie wynik złej diety - bo reszta jest ok, ale że mój organizm n9e wytwarza enzymu potrzebnego do wchłaniania się witaminy B12. Czy jakoś tak. A że niedobór duży, bo norm zaczyna się od 200 a ja miałam 101... to od roku jestem na zastrzykach. Najpierw co tydzień a teraz co 3 miesiące.  I czuje się o niebo lepiej. Podsumowując- sprawdźmy sobie krew. Pomiedzy zastrzykami na ferie jesienne przyjechała do nas moja mama. Było trochę głośniej niż zwykle. Moja mama jest trochę głośna osoba. Ale najbardziej jej się podobało jak ja zabraliśmy do parku rozrywki- zadowolona była choć nie raz wyglądała kiepsko.
I jak z bicza strzelił przyszły święta i odwiedził nas mój brat że swoją dziewczyną. Było naprawdę super. Fantastycznie spędziliśmy ten czas. Miło, a za razem smutno mi się zrobiło kiedy w dzień wyjazdu Natalia powiedziała do Bartka, że głupotę zrobili kupując bilety powrotny przed sylwestrem i nie zaplanowali dłuższego pobytu u nas. No szkoda. Następnym razem przyjadą na dłużej.
I tak nastała wiosna. Zakupiłam sobie kijki do Nordic Walking - moja mama bardzo zachwala sobie kijkowanie, a że ja bardzo lubię chodzić a tak bez niczego, nawet bez psa, to co chwila ktoś chciał mnie podwieźć... , to skusiłam się na nie. Nie żałuję, bardzo fajnie się z nimi chodzi - przede wszystkim trzymam tępo, a to u mnie zawsze był problem. Bywały takie tygodnie kiedy chodziłam 5 razy w tygodniu po 5-7 km. Czasem robiłam tak że w ostatniej chwili w przepływie radości wskakiwałam do męża do samochodu i podrzucał mnie do pracy, a z powrotem- nie ma rady. Trzeba iść.  7 km. Dla zdrowia a co! Czasem na spacery brałam dzieciaki.
Jakoś jeszcze przed Wielkanocą miałam małą przygodę z wiatrem. Otóż otwierając drzwi wiatr zawitał a ja razem z drzwiami polecialam... Tak ładnie że upadłam na dwa kolana. Z większym naciskiem na prawe. Po dziś dzień nie mam dobrego czucia gdy się podrapie po kolanach i na prawym wciąż mam trzy kreseczki odbite od desek... I mam krew w kolanach. Czasem bolą. Jak dziś naprzyklad... Bo wchodziłem na stołek żeby pozawieszać lampki... Najgorsze są schody jak za dużo pochodzę to bolą.  
Ale co tam narzekać bede. Mogło być gorzej. W 2015 byliśmy w Polsce dwa razy. Raz na Komunii mojego Chrześniaka Adasia. Drugi raz to typowo wakacje. Udało nam się pojechać do Biskupina. 
Natomiast do Nas na wakacje przyjechała męża siostra z rodziną.  Pozwiedzaliśmy trochę.  Udało nam się wkoncu pojechać do Gamel Estrup - piękny zamek - muzeum, w którym można zwiedzić dom w którym mieszkali Polacy pracujący w gospodarstwie przy zamku.


I tak jakoś przyszła jesień. Kupiliśmy sobie kota. Ja chciałam porostu kota. Tatuś stwierdził że mój że jak nie chcemy psa to chociaż dużego kota. Poradziłam się koleżanki weterynarza i wybór padł na rasę Maine coon. I tak od września mamy kota.

 Skończyło mi się Candy Crash.  Grałam i jak dochodziłam do końca  (z tym że to moje granie to bez wspomagaczy- nie kupuje bonusów i nie dostaje żyć z fb) to sobie postanowiłam że jak skończę to wrócę na bloga. I skończyły mi się poziomy... Pojawił się co prawda nowy ale to kwestia kilku przerw w pracy - bo ja sama mam przerwy przed wszystkimi albo po, i trzeba czymś zająć ręce. To do bloga wrócę- tak postanowiłam i tak jest.
Wszystko chyba wyjaśniłam. Tak to było.  
A co będzie? Nie wiem, czasu brak. A pisanie postów  opierając się o lodówkę w trakcie gotowania czy pieczenia  - jak teraz jest trochę nie wygodne...
Zobaczymy. Trzymajcie kciuki.
Pa!


30 listopada 2016

Obraz dzielony "Czerwone kwiaty".

Kiedyś mi się spodobało, a potem zachciało mi się mieć.  Ale nie tak mieć, że kupić. Tylko mieć bo zrobić samemu.  A że co? Malować nie umiem. Umiem.  Znaczy... trochę chyba umiem...
Jakoś krzywo na zdjęciu wygląda- pewnie poprzestawialam poszczególne elementy odurzając pajeczyny. Ale nie ważne.  Nie o tym przecież mowa.  A te białe rogi to półki- drabinki.
W każdym bądź razie chciałam obraz dzielony. Fakt, że trochę inny. Bo wymyśliłam sobie obraz z widokiem lasu że ścieżka i żeby był od podłogi, tak by wyglądało to tak jakby się wchodziło w ten las.  Ale ścian wolnych za mało, więc wizję trzeba było zmienić.  Z pomocą przyszedł wujek Google i po wpisaniu "obraz dzielony czerwone kwiaty" znalazłam coś podobnego do tego co ostatecznie namalowałam.
Z efektu jestem w miarę zadowolona choć mogło być lepiej. Widzę pewne niedociągnięcia i braki umiejętności ale tak zostać musi bo nie zamierzam obrazu ze ściany zdejmować.  Dużym błędem jest też odległość pomiędzy obrazami bo powinna być mniejsza. Ale też tego nie rusze bo strasznie się umęczyłam przy zawieszaniu.
Oj już zdążyłam pożałować że do bloga wróciłam. Miałam dzisiejszy post przygotować już wczoraj a tu o! ledwo dziś zdążyłam.  A gdzie tu coś zaczynać dziergać?!
Masakra jakaś!
Dobranoc!

29 listopada 2016

" Żniwa zła" Robert Galbraith.

Dziś przedstawię Wam ostatnią  już książkę J.K.Rowling napisaną  pod pseudonimem Robert Galbraith, " Żniwa zła".

Ostatnią jak dotąd, bo nie znam dalszych planów autorki.
"Żniwa zła" to jak... zadziwiająco dobrze zdana matura po bardzo kiepskich wynikach przez całe liceum. Jakby Rowling odrobiła lekcje. To co w poprzednich książkach zarzucałam autorce - że nie dopuszcza czytelnika do toku myślenia bohatera i chowa wszystkie poszlaki przed nim - w tej książce jest całkiem inaczej. Wręcz mamy do wyboru kilka opcji - dokładnie trzech podejrzanych i poznajemy ich historie, wraz z bohaterami śledzimy ich i dedukujemy czy to on czy nie on. Cormoran nie zaskakuje - jest jaki jest i chyba w tym jego urok. Za to Robin - daje popis. Choć jej umiejetnosci są troche jak na zwołanie - jak trzeba pilotować samolot to to też umie, a jak zbudować łódź podwodna to nagle sie okaże że ze była na takim kursie w domu kultury. Trzeba sie czegoś przyczepić, żeby za słodko nie było.
Książka jest więcej niż niezła. Nawet dość dobra. Historia wciąga, szybko się czyta i nawet spowodowała coś za czym tęskniłam- myślami byłam w książce nawet gdy jej nie czytałam. Tak w ciągu dnia, wracałam myślami do historii, analizowałam wszystko jeszcze raz i myślałam nad dalszym ciągiem. Poprzednie części przygód Cormorana tego że mną nie zrobiły. Podsumowując dobrze że przeczytałam wszystkie części.  Można czytać każdą z osobna. Ale jakoś wolę kolejność. Lepiej podaje bohaterów.  A poza tym mogę porównać i wybrać najlepszą. Więc jeśli jesteś ciekaw jakie kryminały pisze autorka Harrego Pottera to przeczytaj "Żniwa zła", a jeśli lubisz kryminały, nawet te słabsze, to przeczytaj wszystkie trzy tomy.
To tyle w tematyce J.K.Rowling- jutro postaram się pokazać coś innego, coś ręcznie robionego. A potem kolejne książki. Mam nadzieję że z małymi wstawkami robótkowymi.
Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam dobrego wieczoru.


25 listopada 2016

"Jedwabnik" Robert Galbraith

"Jedwabnik" to druga książka J.K.Rowling pod pseudonimem Robert Galbraith. I to ta książka najmniej mi przypadła do gustu. Historia jakaś taka pogmatwana jakby na siłę tworzyła motyw. Jakby motyw był "dopisany" do sprawcy. Sama zbrodnia - mistrzostwo w pomysłowości. Ostrzegam jeśli ktoś ma delikatny żołądek, może lepiej ominąć ten opis. Książkę czyta się dobrze, wciąga, akcja nie zwalnia. Ale znowu rozwiązanie zagadki jakoś beze mnie.  Może i mi pasowała ta osoba ale motyw był taki że nie potrafilam go złożyć. Nie kleił mi się i już. Cormoran sie męczy, kasy brakuje a Robin to Robin i nawet nie zamierzam sie jej czepiać. Akcja rozgrywa sie w środowisku pisarzy, dość specyficzne środowisko. Może przez to książka mi nie podeszła. Niestety nie będę czarować i zachwalać książki tylko i wyłącznie dlatego że to książka autorki Harrego Pottera. Jeśli masz tą książkę przeczytać to może sięgnij po tom pierwszy.  Jeśli nie poczujesz chemii do tomu pierwszego to nie zaczynaj drugiego. Ale jak już się powiedziało A to trzeba powiedzieć i B, więc po przeczytaniu pierwszego tomu trzeba przeczytać drugi tom. Bez względu na to czy się podoba, czy nie. W ostatecznym podsumowaniu książka dostaje ode mnie 3 w szkolnej skali ocen. 
To tyle na dziś. Jutro kolejna ale już ostatnia z książek Roberta Galbraith'a.  
Książkę przedstawiłam tak jak ja ją widzę, każdy ma prawo do własnej opinii. 
W przyszłym tygodniu bedzie troche bardziej kreatywnie, napisze troche o tym cio u mnie. Tym czasem zaczynamy weekend. Ja dziś poluje bo jest Czarny Piątek. A jutro czeka mnie przeprawa przez Ikee, co oznacza, że będzie bolała głowa...
Pozdrawiam serdecznie!!!

24 listopada 2016

"Wołanie kukułki" Robert Galbraith.


Wybór pierwszej książki do przeczytania był prosty - skusił mnie autor. A właściwie autorka. Robert Galbraith to pseudonim artystyczny J.K.Rowling autorki powieści o Harrym Potterze. W Poterromanie nie wpadłam nigdy, ale nie przecze, że z wielką przyjemnością przeczytałam wszystkie tomy Harrego - filmów nie obejrzałam. Dlaczego? Bo lubię jej styl pisania. Lubię kiedy czytam opis postaci czy miejsca i to widzę. Nie zapominam tego wyglądu. W mojej głowie tworzy się film. Lubię łatwość z jaką pisze, tworzy taki potok słów, myśli i uczuć i te dopowiedzenia, takie myśli w nawiasach. Też bym chciała mieć taką finezje w pisaniu.
Wołanie kukułki to kryminał.  Jaki? hmmm. Dobrze się czyta, wciąga, historia ciekawa, dobrze zakręcona.  Postacie też niczego sobie. Jest Cormoran - aż tyle wpakować w jedną postać? Czasem trochę komiczne go odbierałam. Bo jak się nie wygląda, nie ma kasy, miłości, szczęścia to może chociaż dwie nogi? albo jest się honorowym dawcą krwi czy coś.  Ale za to jest tam Robin - taka niby drugoplanowa ale... to była moja wisienka na torcie.  Niby sekretarka, niby też detektyw, fajna postać. Nawet dopingowałam, żeby ją zatrudnił.  Bo to tak jest że nie zawsze pierszoplanowa postać jest najważniejsza.  Cormorana by nie było, gdyby nie Robin. Tak jak Maddie z serialu "Na wariackich papierach" - czym by był David bez swojej Maddie, czy "Detektyw w sutannie" bez zakonnicy Steve? Takie postacie najbardziej mi się podobają.
Sama historia jest naprawdę dobra i przemyślana. Ale jak w świecie magii dobrze było zaczarować i ukryć co się dzieje - podtrzymać w napięciu, tak w kryminale chciałabym uczestniczyć w toku myślenia bohatera. Też bym chciała coś odgadnąć.  A tu właściwie nie bardzo mogłam bo jakby czytelnik nie był do tego dopuszczony. Tylko na koniec się dowiadujemy, że coś tam zobaczył i to go naprowadziło...   A ja to co? Może fajnie by było gdybym też mogła w sprawie uczestniczyć. Fakt, że zgadłam "kto", ale co z tego jak bez satysfakcji. Bo to zwykle zgadywanie, bo ta osoba mi pasuje na tego złego i już, a nie dedukcja i tropienie.
Takie małe zastrzeżenie.
Ale mimo to jak ktoś szuka kryminału nie ze skandynawskiej klasyki ciężkich kryminałów, czy siekanki trup za trupem z krwawymi opisami to książkę polecam.
Czy ktoś czytał lub słyszał o tej pozycji? Piszcie jakie są Wasze odczucia, może ktoś uważa, że ta książka jest tragiczna, a może ktoś uważa, że tropy były podawane dostatecznie dobrze? Przedstawiłam tu moja opinie a nie typową recenzje z krytycyzmem.
Piszcie też czy taka forma opinii w moim wydaniu Wam odpowiada. Bo mam jeszcze 19 książek do opisania i nie chce tego robić jeśli nikogo to nie zainteresuje.
Pozdrawiam Was serdecznie!!!

23 listopada 2016

Jestem książkoholikiem i wpadłam w ciąg...

Tyle lat udawało mi się jakoś przetrwać- nie miałam polskich książek i jakoś żyłam. Na e-booki i audiobooki nie dam się namówić bo dla mnie czytanie to nie tylko pochlanianie tekstu- to papier pod palcami o różnej gramaturze i zapachu, to tekst, to działanie wyobraźni która ma wolność i nie jest kierowana tonem głosu lektora. Zawsze lubiłam czytać.  I zawsze coś czytałam. Ale od czasu gdy mieszkam w Danii nie czytałam  - miałam co prawda przygodę z duńskim książkami i to nawet kryminały czytałam z tym że bardzo proste i krótkie. 
Jak odkryłam że EMPiK oferuje wysyłkę za granicę (i to w dość przystepnej cenie) najpierw się opieralam. Nie ulegałam. Kupiłam kilka książek dla Julki. Dziecko przecież ważniejsze. A mnie korciło.
Gwoździem do trumny była Marta i jej tomik poezji... Marta to moja koleżanka z rodzinnej miejscowości. Tak jakoś nam się ułożyło, że mieszkamy teraz w Danii i to dość blisko. Na nasze pierwsze spotkanie podarowała mi swój tomik poezji "Szybka  brama lekarstw".

Od razu dodam że Marta obecnie zbiera wydanie książki "Pociąg do smaku" i każdy kto ma ochotę i chce ją wspomóc może to zrobić o tu: https://polakpotrafi.pl/projekt/pociag-do-smaku
Poezja jak poezja, kto lubi ten wie jak smakuje ten narkotyk... za każdym razem kiedy czytasz nawet po raz setny ten sam wiersz możesz odkryć coś innego, poczuć uderzenie słowa. I wtedy wpadłam w ciąg.  Pierwsze zamówienie... Tak delikatnie dwie książki bo przecież casus na czytanie nie mam, ile je będę czytać? Miesiąc, dwa?  I po tygodniu robiłam kolejne zamówienie tym razem dużo więcej książek-cała serię kupiłam od razu żeby nie było niespodzianek że mi się książki skończą! Miesiąc później kolejne zamówienie tym razem czasowo bardziej wymagające bo to był  kwiecień a książki z tego zamówienia wciąż czytam. W kolejnych postach pokrótce zrecenzuje co przeczytałam.
Wpadłam w każdym bądź razie w za czytanie.
Od końca lutego do dziś przeczytalam już...20 książek. Ktoś powie "tylko?!" - może i aż "tylko" jak się ma troje dzieci, dwie prace i żadnych dziadków czy ciotek do pomocy przy dzieciach. 

Miłego dnia życzę wszystkim!!!

22 listopada 2016

Co robię jak nic nie robię.

Nie robię nic. No, może trochę jednak robię.  Zacznijmy od szydełka i drutów... to nic nie robie. Większość włóczek wylądowała na strychu. Szydełka widzę tylko jak sprzatam😉 Zajmuje się trochę innymi rzeczami. Trochę nawet kreatywność się znajdzie. Dojdziemy do tego z czasem.
Dziś się tylko z Wami przywitam. Podziękuję za pamięć, za odwiedziny. To było naprawdę ważne i bardzo ale to bardzo łechtało moje serce. Teraz wracam i zadam Wam głupie pytanie: będziecie ze mną? Pytanie retoryczne😀 Warto choćby dla jednego czytelnika.  Pewnie mało kto pamięta o mnie i moim blogu, a na pewno jestem sporo w tyle. Może pomożecie? Jakieś linki do fajnych miejsc?
Dlaczego mnie nie było? Nie wiem. Po prostu zwolniłam, przestałam gonić za kolejnym sweterkiem, czapkami czy decupażowymi pierdołkami. Wyluzowałam. Wpadłam w taki wir robienia dla robienia a nie dla potrzeby.
Trochę też blogowy świat mnie... poirytował... chyba to odpowiednie słowo. Ja rozumiem że to też dla sławy, dla liczby komentarzy, polubień na fb ( a tego nadal nie mam! przeciwstawiam się systemowi i punk not death!), częstotliwość postów i obserwatorów... Fajnie jeśli ktoś na to zasługuje na milion komentarzy pod jednym postem - ale... Komentarz z cyklu "ślicznie" i zapraszam do mnie - a potem koniec znajomości, jesteś mi potrzebna jako ikonka w obserwowanych - organizowanie wyścigów na 100 komentarz czy obserwatora... Ok, jeśli uczcimy to po fakcie, ale takie kupowanie popularność to nie moja bajka. Może Wam to nie przeszkadza. Mi też nie. Po prostu drażniło mnie to. Nie zależy mi na popularności. Jeśli ktoś chce się bawić w taką gonitwe to proszę bardzo. Tylko ja w to nie wchodzę.  Ja tu sobie będę pisała- odwiedzała Was - i napisze pewnie "ślicznie i pozdrawiam" - ale przy następnym poście też tak napisze, i potem znowu, i znowu, i wrócę  bo Ty i Twój blog nie jesteście dla mnie "obserwatorem" i "komentarzem" kolejnym na liście.  Ot, tak! Musiałam sobie ulżyć.
Wkrótce posprzątam tu trochę- jakiś nowy look by się przydał.
Żeby nudno nie było to na powitanie przedstawię Wam kogoś.
Ma na imię Lloyd, ma 5 miesięcy i jest kotem rasy Maine Coon.

Lloyd uśmiechnij się!
Witajcie z powrotem!