Dokładniej to woreczek na owoce dla Julii do szkoły. Wzór trochę zmieniłam, zamiast dna podłużnego zrobiłam okrągłe i zamiast 5 - ciu powtórzeń wzoru zrobiłam 4, bo za duży woreczek by wyszedł. Włóczka bawełniana, woreczek pakowny, dobrze się sprawuje :)
Znalazłam kiedyś szafeczkę... to było chyba w lutym, albo marcu tego roku. Szafeczka wydawała mi się nawet w dobrym stanie, biała z dużymi kremowymi spękaniami. Ale jak ją przyniosłam do domu i obejżałam ją w świetle dziennymi i pokojowym troche mi mina zrzedła, bo szafeczka była potwornie żółta, żeby to jeszcze po całości żółta, a ona poprostu pożółkła w niektórych miejscach, więc czekało mnie szliowanie... Starałam sie najpierw umyć szafeczkę aceonem, terpentyną, ale i tak było brzydko. Wyszlifowałam, ale tez nie bardzo mocno, bo liczyłam na to że spękania będą widoczne po pomalowaniu. Szafeczka miała być biała z decu, ale coś mnie tak tknęło, że to shabby chic było fajne to może i szafeczkę tak wykonam?
Pomalowałam czarnym, potem białym... zwykłą akrylową biała farba, bo moja, już zresztą końcówka, farby do drewna miała wychodne - czyt. złużył ją mąż... I tak malowałam i malowałam, warstwa za warstwą, dzień po dniu, ciepło było to na dworzu malowałam, spękania nadal widoczne, więc pomyślałam, że dobrze jest. I w końcu stwierdziłam że wystarczy, że to ostatnia warstwa. Na schnięcie wystawiłam na schody, na słońce, bo chciałam jeszcze tego dnia zrobić przecierkę, korzystając z i tak wielkiego bałaganu na stole na tarasie. Zawsze suszyłam na stole pod parasolem. I oczywiście, no bo jakże inaczej... na moją skrzyneczkę zleciały brązowe "cośki" z brzozy... wrrrr.... to ja tą moja skrzyneczke, już suchą, pod kran i staram się delikatnie je powyciągać, a plamki gąbeczką przecierać - wiedziałam, że i tak będe musiała malować jeszcze raz. Ale coś odkryłam - w sumie to banalnie logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy - jak farbę akrylową potraktujesz wodą - to się zmywa. I tak delikatnie, gąbeczką przecierałam mokrą szafeczkę, poszczególne elementy moczyłam bezpośrednio wodą z kranu, chwile odczekałam, przecierałam miejsca które chciałam podkreślić. Kurcze, jak fajnie wyszło! I bez zabawy z papierem ściernym, przetarte miejsca są ładne, maja miękkie linie, wyglądają bardzo naturalnie. Przymierzałam serwetki, bo może bym tak decu zrobiłą jeszcze na tej szafeczce, właściwie to już stwierdziłam, że nie będę robiła decu, skonsultowałam to z mężem, a on stwierdził, że TA serwetka pasuje i to bardzo. To zrobiłam. Na koniec pomalowałam lakierem, który uzywam do donic, on jest mleczny, a po wyschnięciu nie jest przezroczysty, a lekko żółto-mleczny, taki do paneli drewnianych. Dzięki temu szafeczka nie jest wściekle biała i taka - "widac że malowana", wygląda na starą. Szafeczka dobrze sie spisuje, wreszcie wszytskie klucze sie miesczą, bo stara szafeczka była ciut przy mała i właściewie to jej nie zamykaliśmy. Oceńcie same jak mi poszło :)
Jakoś w czerwcu pisałam że mi drogę na wsi naprawiają nawierznię, naprawiali, łatali, czasem to nawet kilka metrów na całej szerokości ulicy, połatali. Troche narzekaliśmy, że się kruszą brzegi, że nie ubili dobrze, bo czuć brzegi... Hmmm. Bo to było łatanie przed położeniem nawierzchni. Właśnie kładą. Dziś pewnie będę miała cyrk przed oknami, bo moja ulica już oznakowana. A niech robią, tylko ja w jakąś paranoje popadnę. Słucham, bo coś buczy i tak sobie myślę, czy są drzwi do pralni otwarte i pralka, albo suszarka jest włączona, coś puka, trzeszczy, huczy, nie wiem, czy to przeciąg na górze, czy coś spadło, czy co?! Te dźwięki mnie wykończą :) Żaruję oczywiście, ale fakt, że na tej mojej spokojnej wsi, bez sklepów, poczty, komunikacji miejskiej itp, tyle hałasu na raz i taki ruch na wsi, to się nie zdarza. Przeżyjemy chwilowy brak dojazdu do domu, jakoś się przejdzie, ale za to będziemy mieli ładny asfalt :) He, tu na wsi mamy asfaltowe drogi, kanalizację już wymienioną nawet na nową, satelite i internet w kablu, kable energetyczne pomiędzy słupami w ziemi... w porównaniu z miastem powiatowym w którym mieszkałam w Polsce... nie było takich rarytasów. Pozdrawiam Was serdecznie i życzę spokojniejszego niż mój, dnia :)
Dziś pokażę Wam najmniej ciekawe miejsce, choć znalazło się tam kilka fajnych elementów, to nie zaciekawiło nas to miejsce aż tak, byśmy chcieli wrócić tam. Aqua Park w Silkeborg (http://www.visitaqua.dk/)to miejsce gdzie można poznać przede wszystkim zwierzęta rodzime. Jest to miejsce w którym dzieci bezkarnie mogą się lać wodą i poznawać najróżniejsze formy zastosowania jej mocy - młyny wodne, siła przepływu, zabawa małymi tamami itp. Forteca z karabinkami na wodę.
Basen z rybami do głaskani - wiem, brzmi kosmicznie, sama czytałam kilka razy, bo już myślałam, że mój duński jest tak kiepski, że nie rozumiem.
Najszczęsliwszy był Jędruś, bo polował na wszystkie ryby i tylko powtarzał: jeszcze ta, jeszcze tej nie głaskałem :)
Fajne przeszklone akwaria - widok na wnętrze stawów, które mozna oglądać na zewnątrz.
Szkoda, że kaczki i wydry nurkujące były za szybkie, bo wyglądały niesamowicie przez te wielkie szyby.
Lekcja anatomii ryby... jak ja byłam mala, to tata złowił dużego szczupaka, głowę spreparował w solance, ładnie na deseczce ją zamontował i taka głowę mogłam poznać i wszedzie (no prawie wszędzie, bo zabki ostre) moglam wsadzić paluszek i organoleptycznie poznać budowę ryby. A moje dzieci mogły sobie do takiej głowy wejść...
Oczywiście sztuczna głowa, ale o wszystkie detale, kropki, grudki, otworki i tak się ciekawskie dzieciaczki pytały, np czy to ryby ucho?
Liczenie zebów:
Świetny pomysł na karmnik dla ptaszków i wiewiórek - poukładane na kształt paśnika zwykłe suche drewna. A na obiadek wpadła wiewiórka :)
I zabawa w wodzie.
Do ryby i na rybę :)
Jak zamknę to nie masz wody, a jak otworze to masz wodę :)
W wielkiej głowie ryby chłopców zafascynowały skrzela.
Naciskam jest woda, puszczam i wody nie ma, a piasek pod nogami ucieka, o to ci niespodzianka :)
Jak widać na niektórych zdjeciach to spora ilość dzieci biegała tam w strojach kąpielowych. Pod względem edukacyjnym - by poznać wodę (w budynku była również fajna wystawa o wodzie w przyrodzie - burze, para wodna, akweny itp. ) miejsce fajne, zabawy tez dużo, zwierzeta też fajne, ale porównując z miejscami o których pisałam w zeszłym tygodniu - nas nie zachwyciło to miejsce. Wróciliśmy głodni wrażeni. Choć dzieci zrozumiały jak to jest że się koło kreci jak woda leci, jak w śróbę wkręcić wodę ddo góry, i skąd się biorą wzorki w morzu na piasku - chodzi o pofalowane dno - nie raz sie pytali mnie skąd to się bierze jak byliśmy nad morzem, ale dopiero jak sami robili fale to zrozumieli.
To tyle na dziś. Życze miłego dnia i pozdrawiam!!!
Ostatnio trafiłam na fajna włóczkę, mięciutka, puchata, ale nie gubi włosków, z lekko połyskującą nitką. Od razu wiedziałam, że powstanie z niej bolerko :) Włóczka dość wydajna, więc z 3 motków powstało bolerko, drugie bolerko na drutach (klapa kompletna...) i została jeszcze ponad połowa motka, może wreszcie się zmobilizuję i zrobię Julce berecik na drutach?
Bolerko proste, bez zapiecia. Takie "na ciało" jak to określiła Julka :)
Trochę odstaje pod pachami, ale chociaz ma swobodę poruszania rękoma :) Jak pisałam wczoraj miałam przygodę z kolarzami, a wczoraj wieczorem... jadę sobię moim żółtym diabłem (skuterem), widze z daleka rowerzyści zatrzymuja się na poboczu, rozmawiają z kimś na skuterze, podjeżdżam bliżej, widzę, że to moja sąsiadka, więc spojżałam się na nią, zeby się przywitać, ale miała taki wyraz twarzy, że coś mnie tknęło i spojżałam na faceta na skuterze... pół twarzy rozwalonej we krwi, tylko jego niebieskie oczy się wyróżniały. To ja na pobocze, bo co sobie pomyślałam, że mam telefon, a może one nie mają przy sobie telefonu (wychodzę z założenia, że nie wolno sobie myśleć, że ktoś zadzwoni, że ktoś ma telefon, że ktoś inny się zatrzyma). Ale jak już zeszłam ze skutera, to facet odpalił skuter i tylko pomachał że wszystko ok - twarz miał w kilku miejscach rozciętą i jak dla mnie to na szycie sie kwalifikowało. Moja sąsiadka z koleżanką i ja stałyśmy przez chwile i w zdumieniu patrzyłyśmy jak facet odjeżdża. Może był w szoku i nie czuł bólu, raczej nie był pijany, bo sąsiadka mówiła, że nie czuła od niego alkoholu. A może męska duma wzięła górę? Jak mieszkam w Danii 4 lata, to tyle wrażeń i to takich jak przez ostatnie dwa dni, to jeszcze nie miałam. Czasem się widzi samochód w rowie, na polu, zwłaszcza zimą, jakąś drobną stłuczke, choć i tak jest tego mało, ale dwa dni pod rząd? To już nadmiar. Pozdrawiam serdecznie. P.S. Jutro kolejna opowieść wakacyjna czyli ciąg dalszy relacji z wakacji, które publikowałam w poprzednim tygodniu.